Według Henley & Partners Chiny są na drugim miejscu, jeśli chodzi o liczbę bogatych ludzi, którzy decydują się na emigrację. Na pierwszym miejscu jest Rosja – pisze Business Insider. Według agencji informacyjnej Bloomberg 10 tys. bogatych Chińczyków z kontynentu, którzy chcą opuścić kraj, wycofałoby z Chin aktywa o wartości około 48 miliardów euro. Powstaje więc pytanie, czy chiński rząd w ogóle pozwoli swoim bogatym obywatelom wyprowadzić się z kraju i zabrać ze sobą majątki. Według informacji Bloomberga, który powołuje się na rozmowy z siedmioma pracownikami bankowości, liczba zapytań do prawników specjalizujących się w prawie migracyjnym wzrosła od trzech do pięciu razy podczas lockdownu w Pekinie na wiosnę. Dla wielu zamożnych Chińczyków tygodnie w zamknięciu i pod kontrolą władz były impulsem do ucieczki. Jedną z najgłośniejszych emigracji miliarderów jest wyjazd z Chin miliardera Huang Yimenta z Szanghaju. Yimeng poinformował pracowników swojej firmy zajmującej się grami XD Inc, że wraz z rodziną wyjeżdża z kraju – oficjalnie z powodów rodzinnych. Także Harrym Hu, restaurator i miliarder z Szanghaju chce wyjechać. Hu powiedział Bloombergowi, że podczas covidowego lockdownu, że był to dla niego dramatyczny czas. „Czy możesz sobie wyobrazić, że umierałem z głodu, kiedy rozpoczęła się blokada w najnowocześniejszym mieście w Chinach?” - powiedział Hu agencji prasowej. Według Bloomberga, 46-latek zatrudnił prawnika i zarządcę aktywów, aby móc opuścić Chiny. Jak dotąd władze nie odpowiedziały na wniosek o wizę emigracyjną Hu, pisze Bloomberg. Władze nie ułatwiają emigracji. I nie chodzi tylko o biurokratyczne problemy w samych Chinach, ale także kłopoty jakie mają chińscy obywatele w krajach docelowych. Nie wszystkie kraje patrzą przychylnie na chińskich emigrantów, nawet tych zamożnych. W obecnej sytuacji coraz trudniej jest zdobyć niezbędne dokumenty. Władze w Pekinie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że emigracja najzamożniejszych obywateli byłaby „wielkim kosztem dla chińskiej gospodarki” - powiedział Bloombergowi ekonomista Nick Thomas z City University of Hong Kong. Jednak polityka zero-covid jest w Chinach tak restrykcyjna, że wielu obywateli jest zdeterminowanych by jednak wyjechać i to na stałe. Czytaj więcejDziesięć słów-kluczy otwiera przed nami świat paradoksów. Pokazuje Chiny, w których ludzie handlują krwią, gdzie moralność nie istnieje, a umiejętność bujania jest cnotą. To Chiny widziane oczami znakomitego chińskiego pisarza. To opowieść gawędziarza, pełna pasji, humoru, farsy i złości. Napisana bez dystansu. Download Free PDFDownload Free PDFP. PolonistyczneThis PaperA short summary of this paper37 Full PDFs related to this paper Były sobie trzy Japonki: Cypka, Cypka Drypka. Były sobie trzy Japonki: Cypka, Cypka Drypka, Cypka Drypka Pimpamponi, Było sobie trzech Japonów: Polacy zaczęli kolejne spotkanie w Lidze Narodów znów w nieco odmienionym składzie. Do dobrze spisującego się w meczu z Bułgarią Bartosza Bednorza na przyjęciu dołączył 22 letni Tomasz Fornal. Doświadczonego Fabiana Drzyzgę na rozegraniu zastąpił 23 letni Marcin Komenda. Do szóstki w miejsce Macieja Muzaja wrócił natomiast Dawid Konarski. Wyjściowy skład uzupełnili Zatorski, Bieniek i Nowak. Ta mieszanka rutyny z młodością od początku spisywała się przeciwko Chińczykom niezwykle skutecznie. Pierwszy set był zacięty tylko do stanu po 20. Wtedy na zagrywkę wszedł Bednorz, Polacy przycisnęli rywali, ustawili szczelny blok i Raul Lozano zmuszony był do wzięcia czasu. Trener Chińczyków jest w naszym kraju dobrze znany, prowadził w przeszłości biało-czerwonych doprowadzając ich do finału mistrzostw świata w 2006 roku. Jednak nawet Lozano nie był w stanie wymyślić recepty na znakomicie grających Polaków, którzy triumfowali ostatecznie 25:22. Piotr Nowakowski udowodnił ponownie, że należy do najlepszych środkowych na świecie Drugą partię Polacy rozpoczęli w świetnym tempie - od razu narzucając przeciwnikom swój styl gry. Od początku udało się wypracować podopiecznym Vitala Heynena kilkupunktową przewagę, którą utrzymali do końca. Chińczycy kompletnie nie radzili sobie z przyjęciem zagrywek Mateusza Bieńka. Swoje punkty dołożył Bednorz. Rywalom wyraźnie brakowało argumentów - w tej sytuacji uzbierali w tym secie zaledwie 13 oczek. To była deklasacja. Kolejna odsłona była podobna, bo mistrzowie świata nie zamierzali wyciągnąć do Chińczyków ręki i cały czas grali na wysokim poziomie. Ponieważ był to mecz z gatunku tych w których wszystko zależy od jednej drużyny - wszystko zakończyło się szybko i dość łatwo. Kolejny weekend Polacy spędzą w Iranie, gdzie oprócz gospodarzy ich rywalami będą Rosjanie i Kanadyjczycy. Te drużyny w Lidze Narodów na razie spisują się znakomicie. Iran z jedną porażką na koncie jest liderem w rozgrywkach, więc zapowiadają się trudne i ciekawe mecze. Chiny - Polska 0:3 (22:25, 13:25, 15:25) Źródło: Było sobie trzech grubych Niemców, zapisywali wszystko co ludzie mówią. Idą sobie idą nagle słyszą jak dzieci krzyczą: - Trzech grubych Niemców, trzech grubych Niemców - i to zapisali. Idą dalej jacyś chłopcy się biją i krzyczą: - Kopa w dupę, kopa w łeb, kopa w dupę, kopa w łeb. I to zapisali. Dawno, dawno temu, stała pusta świątynia na odległej górze. Pewnego dnia zaszedł tam młody mnich. Widząc niezamieszkaną świątynię, wyczyścił ją dokładnie i osiadł w niej. Codziennie zgłębiał sutry, medytował i utrzymywał ją w dobrym stanie. Każdego dnia zbierał również wodę z rzeki u podnóża góry. To było proste życie w pokoju i na górzePewnego dnia przybył inny mnich. Był chudy i wysoki. Przeszedł długą drogę i był bardzo spragniony. Wszedł do świątyni i poprosił młodego mnicha o coś do picia. Gospodarz zaprowadził go do dużej beczki, wziął kielich zapełniwszy wcześniej wodą i podał mu. Wysoki mnich wypił wszystko za jednym razem. Jednak kielich nie wystarczył i wypił jeszcze kilka, zanim całkowicie zaspokoił pragnienie. Teraz młody mnich zajrzał do beczki. Wpadł we wściekłość, ponieważ prawie nie było wody. Przyniosłem wodę z daleka, powiedział wysokiemu mnichowi. Teraz, gdy wypiłeś tak dużo, musisz iść i przynieść dla mnie trochę, zażądał, przekazując mu kij i dwa wysokiego mnichaJego słowa zawstydziły chudego mnicha, który od razu podniósł wiadra. Zrobił kilka kroków, jednak odwrócił się i powiedział: Wziąłem tylko pół baryłki wody, dlaczego mam nosić dwa wiadra dla ciebie? To niesprawiedliwe. Nie pójdę – powiedział do młodego mnicha, a więc obaj mnisi wdali się w kłótnię i żaden z nich nie chciał ustąpić. Nie znaleźli rozwiązania, usiedli odwróceni do siebie plecami i zaczęli ostentacyjnie intonować powoli zachodziło. Minęło pół dnia, a mnisi i nie mieli wody do picia, chociaż obaj odczuwali pragnienie w tak gorący dzień. Wtedy młody mnich wpadł na pomysł. Chodźmy i przynieśmy ze sobą trochę wody razem. Wysoki mnich się zgodził. Podniósł drążek do noszenia i wiadro, ruszyli. Zaczekaj – powiedział młody mnich. Wbiegł do świątyni i wyszedł z linijką. Zmierzył ostrożnie drążek i zrobił znak pośrodku. Zawieźmy tutaj wiadro, abyśmy oboje nieśli ten sam ciężar. Obaj wyruszyli z wielką z warzywamiWysoki mnich także zamieszkał w świątyni. Każdego dnia obaj siedzieli obok siebie, by medytować i intonować sutry. Czyścili pomieszczenia i przynosili wodę razem. Zaczęli uprawiać kawałek ziemi, aby hodować warzywa. Równie dzieląc się wszelkimi pracami. Żyli ze sobą w dnia do świątyni przyszedł gruby mnich. Zmęczony i spragniony, przyszedł odpocząć i poprosić o wodę do picia. Po dotarciu do beczki zaczął pić jak ryba. W mgnieniu oka wypił całą wodę. Młody mnich i wysoki wpadli we wściekłość. Teraz, kiedy zużyłeś już wodę, musisz przynieść dla nas trochę – powiedzieli trzeciemu. Nie wydając ani jednego słowa, gruby mnich poszedł do rzeki i przyniósł z powrotem dwa wiadra wody. Jednak zmęczony i spragniony pracą, natychmiast wypił całą wodę, którą właśnie wlał do trzech mnichówMnisi spojrzeli na siebie, nie mając pojęcia, co dalej robić. Musisz znowu iść – młody mnich i szczupły powiedzieli grubemu. Nowy przybysz się nie zgodził Nie ma mowy! Nie jestem waszym wodnym dostawcą! Trójka popadła w kłótnię i na koniec nawet przestali na siebie patrzeć. Wkrótce miało zrobić się ciemno, a mimo to w beczce nie było ani kropli wody. Żaden z trójki nie poszedł po wodę, chociaż wszyscy byli dwa dni. Wszyscy trzej mnisi byli ogromnie spragnieni. O zmierzchu nagle rozległ się grzmot. Nadchodził deszcz! Rozradowani mnisi podnieśli miseczki, chochle i wiadra i wybiegli ze świątyni, mając nadzieję zebrać trochę deszczówki, aby zaspokoić swoje pragnienie. Ku ich rozczarowaniu silny wiatr podniósł się i rozgonił ciemne chmury. Nie spadła ani jedna na deszczZawiedzeni mnisi wrócili i usiedli w świątyni liżąc swoje popękane usta. Pragnienie powodowało zawroty głowy i pozbawiło ich energii do intonowania sutr. Nie mieli siły aby posprzątać salę modlitewną i pracować w ogródku. Nadeszła noc. Trzej mnisi siedzieli bezmyślnie wokół słabo oświetlonej lampy naftowej. Szczur zakradł się do ich pokoju. Ale żaden z nich nie zadał sobie trudu, by go odepchnąć. Szczur stał się bardziej odważny, ponieważ nie spotkał się z reakcją mnichów. Podskoczył w stronę lampy, gotów wykraść z niej odrobinę oliwy. Przypadkowo ją strącił i podpalił sukno, które zakrywało stół z kadzidłami. Ogromny ogień zaczął rozprzestrzeniać się po całej Ogień! Zaskoczeni mnisi rzucili się, by z nim walczyć. Ale w beczce nie było wody. Co mogli zrobić? Jedynym sposobem było sprowadzenie wody z rzeki u podnóża góry. Każdy podniósł wiadro i zbiegli po zboczu góry. Nikt nie śmiał być leniwy, nawet na sekundę. Widząc, że młody mnich biegł trochę wolniej, wysoki pomógł mu, przejmując jego ładunek, aby mogli poruszać się szybciej. Tymczasem gruby mnich niósł ze sobą dwa śmiechW końcu zgasili ogień, a świątynia została uratowana. Z trudem łapiąc oddech, trzej mnisi padli na ziemię. Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Podczas pożaru ich twarze poczerniały od dymu i teraz jedyne, co mogli zobaczyć, to mrugające oczy. Wypadek z pewnością nauczył ich czegoś nie będą już zaniedbywali swoich obowiązków. Codziennie intonowali sutry, siedzieli pogrążeni w medytacji, czyścili pokoje w świątyni i pracowali razem na działce pełnej warzyw. Byli pewni, że będą sobie wzajemnie pomagać i na zmianę przynosić wodę z rzeki. Od tego czasu beczułka zawsze była pełna Chodak霍达克 彼得 / Stronę CHINY to LUBIĘ stworzyłem z pasji do Chin, nowych technologii i dziennikarstwa. Dzięki temu już od 2013 r. udaje mi się prowadzić przestrzeń dla miłośników Państwa Środka. / Adres e-mail: @ Było tam napisane między innymi: „śniadanie – nielimitowane porcje”. W kieszeniach mieliśmy akurat tyle, żeby opłacić sobie noc w hotelu ze śniadaniem. Ponieważ o tej porze kuchnia była już zamknięta, z napełnieniem żołądków musieliśmy poczekać do następnego dnia. Autor: o. Jacek Gniadek SVD Chiny zawsze były owiane tajemnicą. Chińczycy uważali swój kraj za pępek świata i zamykali się przed obcymi wpływami. Byli jednak tacy, którzy przeniknęli za tę szczelną zasłonę, uchylając ją dla reszty świata. Jezuicka formacja Michał Boym urodził się we Lwowie w 1612 r. w rodzinie pochodzenia węgierskiego. Dwa lata wcześniej zmarł w Chinach o. Matteo Ricci SJ, jeden z najważniejszych misjonarzy w historii Chin. Włoski jezuita zdawał sobie sprawę, że powodzenie jego misji będzie zależało od poznania i zrozumienia chińskiej kultury. Przyszły polski misjonarz miał więc dobre wzorce. Uczył się od najlepszych i był pojętnym uczniem. Wielki Mur Chiński w okolicach Pekinu (fot. Jacek Gniadek SVD) Boym wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Krakowie w 1631 r. Od dziecka marzył, by zostać misjonarzem w Chinach. Pierwsi chrześcijanie o orientacji nestoriańskiej przybyli do Chin już w VII w. Szlaki miał już przetarte przez włoskich misjonarzy, najpierw przez franciszkanina Jana z Montecorvino (zm. 1328), potem przez jezuitę Matteo Ricciego, który w 1583 r. wjechał do Chin kontynentalnych i rozpoczął systematyczną pracę misyjną. Dokonał rzeczy, które dla wielu misjonarzy były wcześniej nieosiągalne. O przedostaniu się do Chin marzył jego współbrat, św. Franciszek Ksawery (zm. 1552), który po nieudanej próbie przedostania się na kontynent umarł na chińskiej wyspie Sanzao. Boym musiał o tym wszystkim wiedzieć, kiedy podczas swojej formacji kapłańsko-zakonnej przygotowywał się do pracy misyjnej na Dalekim Wschodzie. Ojciec sinologii Podobnie jak o. Ricci, Boym swoją posługę misyjną w Państwie Środka zaczął od nauki języka chińskiego. Polski jezuita stał się jednym z kilku ojców sinologii, a więc nauki o Chinach uprawianej europejskimi metodami. Misjonarze europejscy w Chinach zdobywali wiedzę o tym kraju, aby móc lepiej prowadzić ewangelizację. Również Boym przystosował swój sposób bycia do modelu chińskiego zgodnie z zasadą św. Pawła, by stać się Chińczykiem dla Chińczyków. Nie różnił się w tym od swoich współbraci, którzy pracowali w Chinach. Dokonał jednak czegoś, o czym inni nie pomyśleli. Boym był pierwszym europejskim misjonarzem, który dostarczył Zachodowi usystematyzowaną wiedzę na temat zdobyczy naukowych, geografii, historii, filozofii i kultury Chin. Agnieszka Couderq, sinolog i wiceprezes Fundacji „Michał Boym” na rzecz Wymiany Kulturowej, w wywiadzie dla Polskiego Radia wymienia jego zasługi: „To on pierwszy opracował atlas Chin, gdzie pozaznaczał główne rzeki i miasta, a także informacje o najważniejszych kopalniach złota, srebra czy ołowiu. Był człowiekiem, który przetłumaczył i zinterpretował Chiński Kanon Żółtego Cesarza, który do dziś jest podstawą tradycyjnej medycyny chińskiej. Jest on także znany z Flora Sinensis, w której przedstawił nieznane w Europie rośliny i zwierzęta. Opisał także ponad 200 chińskich leków”. Zakazane Miasto – dawny pałac cesarski dynastii Ming i Qing, znajdujący się w centrum Pekinu (fot. Jacek Gniadek SVD) Nie tylko teologia Dla Boyma i jego towarzyszy nauka języka lokalnego i studiowanie innych świeckich nauk, a nie tylko teologicznych, było czymś oczywistym. Zdawali sobie sprawę, że wiedza pozwoli im zbliżyć się do Chińczyków. Dzięki nim chrzest przyjmowali wykształceni i wpływowi Chińczycy. Wysokim chińskim urzędnikiem nawróconym na katolicyzm był sługa Boży Paweł Xu Guangqi (zm. 1633), towarzysz Ricciego, z którym przetłumaczył na język chiński Elementy Euklidesa. W przeciwieństwie do dominikanów, którzy prowadzili działalność chrystianizacyjną wśród prostego ludu, jezuici starali się nawrócić elity cesarstwa. Dzięki nim, w czasach kiedy Boym pracował w Chinach, chrzest przyjęli cesarzowa matka, główna żona Yungli, a także młodociany następca tronu, książę Konstantyn. Jezuici robili dokładnie to, do czego zachęcał sto lat temu w przełomowym dla misji dokumencie papież Benedykt XV (zm. 1922). W liście apostolskim Maximum illud pisał, że misjonarz dobrze wykształcony nie tylko w naukach teologicznych, ale także świeckich „cieszyć się będzie autorytetem wśród ludzi, zwłaszcza jeśli przebywać będzie pośród narodu, w którym zainteresowania nauką są w wielkiej czci i poważaniu”. Prawdziwy odkrywca Boym do dzisiaj cieszy się u Chińczyków wielkim szacunkiem, ponieważ w przeciwieństwie do Marco Polo (zm. 1324), włoskiego kupca i podróżnika, pokazał prawdziwy i naukowy opis Chin, a nie fantastyczny obraz Państwa Środka. Polski jezuita kochał Chiny i do końca był im wierny. Gdy dotarł do Chin, Państwo Środka było rozdarte wojną domową. Aby wypełnić powierzoną mu przez chińskiego cesarza Yongli misję dyplomatyczną, udał się w trudną i długą podróż z Chin do Europy i z powrotem. Z okazji 400. rocznicy urodzin Michała Boyma wydano w Chinach książkę „Dzieła Michała Boyma” zawierającą 770 tysięcy znaków. Dzieła Boyma zostały przetłumaczone z łaciny na język polski przez Edwarda Kajdańskiego, autora książki Michał Boym, ostatni wysłannik dynastii Ming. Ceniony Dokonania Boyma, wybitnego polskiego misjonarza, który był równocześnie przyrodnikiem, kartografem, pisarzem, podróżnikiem, a także posłem cesarza Yongli do Europy, są w dużej mierze dzisiaj zapomniane. Nie zapomniał o nim Xi Jinping. W przededniu oficjalnej wizyty w Polsce przewodniczący Chin Xi Jinping w opublikowanym na łamach dziennika „Rzeczpospolita” artykule zatytułowanym „Chiński wiatr współpracy” przywołał postać polskiego misjonarza Michała Boyma, który przybył do Chin w XVII wieku i zyskał sobie przydomek „polskiego Marco Polo”. Michał Boym zmarł w Guangxi w 1659 r. w wieku 49 lat. Warto powracać do tej postaci nawet po czterech wiekach i uczyć się od niego, ponieważ jego metoda misjonowania jest aktualna i skuteczna. o. Jacek Gniadek SVDPrezes Stowarzyszenia Sinicum Tekst ukazał się w czasopiśmie „Misje dzisiaj”, maj-czerwiec 2020, s.
Znajdź odpowiedź na Twoje pytanie o Opisz święto Trzech Króli. Najlepiej gdy będzie minimalnie 5 zdań ;) DaJe NaJ ! Głupi przykład: Było sobie 3 Króli, Koniec.
Do końca września 1966 r. w całej Wielkopolsce znaleziono 68 chętnych do udziału w wojnie w Wietnamie. Ochotnicy w większości mieli 25-30 lat. Niemal wszyscy byli rezerwistami. Było wśród nich wielu podoficerów i oficerów, w tym kapitan i major. Wszyscy chętni na wyjazd na wojnę zostali sprawdzeni przez SB.
make party, have fun, still live 2011/08/14 « następne poprzednie » Parametry zdjęcia Producent: Canon Model: Canon DIGITAL IXUS 95 IS Migawka: 1/60 sec Przesłona: f 2,8 Ogniskowa: 6,2 mm Flash: Red Eye, Auto-Mode ISO: 500 Informacje o wpisie Numer wpisu: 66 Data dodania: 2011/08/14 01:02:54 Komentarzy: 0 Fajne0 z Łukaszkiem ;***osiemanstka jak najbardziej udana! Z takimi ludźmi można na księżyc i z powrotem. <3 wakacje się już powoli kończą, niestety. ale końcówke trzeba będzie wykorzystać w stu procentach! ;o będziemy się starać! ;d Było sobie trzech Chińczyków:Jaksa,Jaksa Draksa,Jaksa Draksa sobie trzy Chinki:Cypka,Cypka Drypka,Cypka Drypka i oni się pobrali:Jaksa z Cypką,Jaksa Draksa z Cypką Drypką,Jaksa Draksa Droni z Cypką Drypką na taką chwilę, kiedy zrozumiesz swoje błędy i po prostu przeprosisz! Najnowsze wpisy 09/02/2014 17:15:37 19/01/2014 21:59:00 11/01/2014 17:47:25 09/01/2014 22:12:52 01/01/2014 22:14:28 25/12/2013 20:40:51 22/12/2013 19:25:57 17/12/2013 19:00:20 Wszystkie wpisy Wpisy obserwowanych honeyyyy xronix tiredsoul xszpadyzorx kokoszkaa truskawkowyshakex3 backto2009r aloonee Wszyscy obserwowani
Musisz przetłumaczyć "BYŁO TRZECH BRACI" z polskiego i użyć poprawnie w zdaniu? Poniżej znajduje się wiele przetłumaczonych przykładowych zdań zawierających tłumaczenia "BYŁO TRZECH BRACI" - polskiego-niemiecki oraz wyszukiwarka tłumaczeń polskiego.
— Tak! Kot, pies, wogóle coś co może drapać lub gryźć, byle tylko było niebezpieczne i parszywe. Chory tygrys najbardziej by pana uszczęśliwił. Nawpół żywy tygrys; mógłby pan się nad nim rozczulać, a potem wtrynić go jakiemuś nieborakowi który od pana zależy, żeby go biedak pielęgnował i niańczył za pana. A jak na tem wyjdzie ów biedak, to pana nic nie obchodzi. Niech go tygrys rozszarpie czy pożre! Nie ma pan krzty litości dla ofiar swego piekielnego miłosierdzia, to się po panu nie pokaże. Czułe pana serce boleje tylko nad tem co jadowite i drapieżne. Przeklinam dzień, kiedy litościwe pana oczy spoczęły na tym człowieku. Przeklinam... — No, no! no, no! — pomrukiwał Lingard pod wąsem. Almayer, który aż się zachłysnął od gadania, odetchnął głęboko i ciągnął dalej: — Tak! Zawsze ta sama historja. Zawsze. Jak tylko sięgnę pamięcią. Chyba pan sobie przypomina? Naprzykład ten zagłodzony pies, którego pan przyniósł na pokład w Bangkoku. Przyniósł go pan własnoręcznie, do licha! Wściekł się na drugi dzień i pokąsał seranga. Nie powie mi pan chyba że pan zapomniał. Najlepszy ze wszystkich pana serangów! Sam pan to mówił, kiedy pan nam pomagał przywiązać go do barjery, chwilę przedtem nim dostał ataków i umarł. Może tak nie było? Wszystko to przez pana... Ten człowiek zostawił dwie żony i mnóstwo dzieci. A wówczas w cieśninie Formozkiej, kiedy pan zboczył z drogi i naraził statek na rozbicie, żeby wyratować kilku Chińczyków z tonącej dżonki? To był także pyszny interes, co? Dwa dni nie minęły, a te psiakrew Chińczyki urządziły panu bunt. Ci biedni rybacy to byli poprostu zbóje. Pan wiedział że to są zbóje, ale podpłynął pan do brzegu wśród burzy, mając ląd od nawietrznej — bo zachciało się panu ich wyratować. Istne szaleństwo! A wiem, że gdyby nie byli łotrami — skończonymi łotrami — nie narażałby pan dla nich statku na rozbicie. Nie narażałby pan życia swych marynarzy — których pan tak kochał — i swego własnego. Czy to nie warjactwo? W dodatku nie postąpił pan uczciwie. Przypuśćmy że byłby pan utonął. Znalazłbym się wówczas w rozkosznem położeniu, sam na sam tutaj z tą pańską adoptowaną córką. Obowiązkiem pana było myśleć przedewszystkiem o mnie. Ożeniłem się z tą dziewczyną, bo pan obiecał zapewnić mi przyszłość, pan wie o tem doskonale. A w trzy miesiące później wyrżnął pan taki wściekły kawał — i to jeszcze dla bandy Chińczyków. Dla Chińczyków! Pan nie ma poczucia moralności. Mógł pan jak nic mnie zrujnować dla tych morderców, tych zbójów! W końcu trzeba ich było wyrzucić za burtę, kiedy zabili kilku ludzi z pana załogi — ukochanej pana załogi! I pan uważa że to jest uczciwe? — No, no! — pomrukiwał Lingard, żując nerwowo niedopałek zgasłego cygara i patrząc na Almayera, który rozbijał się gwałtownie po werandzie. Stary żeglarz przypominał zupełnie pasterza przyglądającego się ulubionej owcy ze swego posłusznego stada, owcy, która rzuca się nań raptem we wściekłym buncie. Twarz miał skłopotaną, pełną gniewu i pogardy, a jednak zlekka ubawioną; był przytem trochę urażony, jakby strojono zeń przykre żarty. Almayer nagle zamilkł; skrzyżowawszy ręce na piersi, pochylił się naprzód i znów zaczął mówić. — Ładnie byłbym wtedy wyglądał! A wszystko dlatego, że pan tak idjotycznie lekceważy swe bezpieczeństwo. Lecz nie miałem o to żalu. Znam pana słabe strony. Ale teraz — kiedy o tem wszystkiem pomyślę! Teraz jesteśmy zrujnowani. Zrujnowani! Zrujnowani! Moja biedna Nina. Zrujnowani! Trzasnął się po udach, zaczął chodzić tu i tam drobnemi krokami, wreszcie chwycił krzesło, postawił je z hukiem przed Lingardem i siadł, wpatrując się posępnie w starego marynarza. Lingard, odwzajemniając niewzruszenie jego wzrok, zapuszczał powoli rękę do różnych kieszeni, wyłowił w końcu pudełko zapałek i wziął się do starannego zapalania cygara; obracał je w kółko między wargami i ani na chwilę nie spuszczał wzroku ze zrozpaczonego Almayera. Wreszcie przemówił spokojnie z za chmury tytoniowego dymu: — Gdybyś bywał w tarapatach równie często jak ja, mój chłopcze, nie zachowywałbyś się w taki sposób. Nie jeden raz bankrutowałem. No i jestem tutaj, jak widzisz. — Tak, jest pan tutaj — przerwał Almayer. — Wiele mi z tego przyjdzie. Gdyby pan znalazł się tu przed miesiącem, byłoby się to na coś przydało. Ale teraz!... Mógłby pan sobie być o tysiąc mil. — Wymyślasz jak pijana przekupka — rzekł Lingard pogodnie. Wstał z krzesła i podszedł zwolna ku barjerze werandy. Podłoga zatrzęsła się, cały dom zadrżał pod ciężkim jego krokiem. Przez chwilę stał tyłem do Almayera, rozglądając się po rzece i lesie na wschodniem wybrzeżu, potem odwrócił się i spojrzał łagodnie na Almayera. — Bardzo tu pusto dziś rano. Co? Almayer podniósł głowę. — Aha! spostrzegł pan to, doprawdy? Ja myślę że tu jest pusto! Tak, kapitanie Lingard, pana czas w Sambirze już minął. Zaledwie przed miesiącem ta weranda byłaby pełna ludzi przybywających aby pana powitać. Wchodziliby na te schody, szczerząc zęby i bijąc pokłony — i panu i mnie. Ale nasz czas już minął. I nie z mojej winy. Tego pan powiedzieć nie może. To ten łotr, ten pana gagatek tak się spisał. Udał się panu! Szkoda że go pan nie widział na czele tego psiakrew tłumu. Byłby pan dumny ze swego dawnego faworyta. — Zdolny szelma — mruknął Lingard w zamyśleniu. Almayer zerwał się z okrzykiem. — I to wszystko co pan ma do powiedzenia! Zdolny! O Chryste Panie! — Nie rób z siebie błazna. Siadaj. Porozmawiajmy spokojnie. Chcę się o wszystkiem dowiedzieć. Więc to on nimi kierował? — Był duszą tego wszystkiego. Wprowadził na rzekę statek Abdulli. Trzymał w ręku wszystko i wszystkim rozkazywał — rzekł Almayer, który usiadł znów z miną zrezygnowaną. — Kiedy się to stało — dokładnie? — Szesnastego doszły mnie pierwsze słuchy że okręt Abdulli jest na rzece; z początku nie chciałem wierzyć. Nazajutrz już wątpić nie mogłem. U Lakamby odbywała się jawnie wielka narada, w której brali udział prawie wszyscy ludzie z Sambiru. Osiemnastego Pan wysp był zakotwiczony w obrębie osady, naprzeciw mego domu. Zaraz, zaraz... Dziś upływa akurat sześć tygodni. — I wszystko to stało się ot tak poprostu? Ni stąd ni zowąd? Nic przedtem nie słyszałeś — żadnego ostrzeżenia. Nic? Nie miałeś pojęcia że coś się dzieje? Et, mój drogi! — Słyszeć, no tak, słyszałem coś nie coś, i to codzień. Przeważnie kłamstwa. Czy tu się słyszy co innego w Sambirze? — Mogłeś kłamstwom nie wierzyć — zauważył Lingard. — Nie powinieneś był wierzyć wszystkiemu co ci opowiadano, nie jesteś żółtodzióbem, który pierwszy raz puścił się w świat. Almayer poruszył się niespokojnie na krześle i powiedział: — Ten łajdak przyszedł tu raz. Nie było go przez parę miesięcy, mieszkał z tą kobietą. Słyszałem tylko o nim czasami od ludzi Patalola, kiedy tu przychodzili. No i pewnego dnia, koło południa, ukazał się na tym dziedzińcu, jakby go wyrzucono z piekła, gdzie jest jego miejsce. Lingard wyjął z ust cygaro i słuchał uważnie; usta miał pełne białego dymu, który wydostawał się przez rozchylone wargi. Po krótkiej chwili Almayer mówił dalej, patrząc chmurnie w podłogę. — Muszę przyznać że wyglądał okropnie. Pewno miał porządny atak malarji. Lewy brzeg jest bardzo niezdrowy. To dziwne że tylko szerokość rzeki... Zapadł w głęboką zadumę, jakby zapomniał o swych krzywdach, rozpamiętując gorzko złe zdrowotne warunki w dziewiczym lesie na tamtym brzegu. Lingard skorzystał ze sposobności aby wydmuchnąć potężny kłąb dymu i cisnął przez ramię niedopałek cygara. — Dalej — rzekł po chwili. — Więc przyszedł do ciebie... — Ale niestety tamten fatalny klimat nie dał mu rady! — ciągnął Almayer, ocknąwszy się — i, jak mówiłem, łajdak zjawił się tu z niesłychaną bezczelnością. Straszył mnie, rzucał mętne pogróżki. Chciał mię przerazić, chciał mię szantażować. Mnie! I — słowo daję! — mówił że panby go poparł. Pan! Czy można sobie wyobrazić podobną bezczelność? Nie rozumiałem dobrze do czego on zmierza. Gdybym był zrozumiał, byłbym mu dogodził. O tak! dostałby w łeb jak się patrzy. Ale skąd mogłem zgadnąć że on potrafi wprowadzić statek na rzekę? Pan zawsze mówił że wejście jest takie trudne. A w gruncie rzeczy było to jedyne niebezpieczeństwo. Z każdym innym kupcem mogłem dać sobie radę, lecz kiedy przybył Abdulla... Ten jego bark jest uzbrojony. Ma dwanaście mosiężnych sześciofuntowych armatek i około trzydziestu ludzi. To dryblasy gotowe na wszystko. Sumatryjczycy z Delli i Acheen. Biją się przez cały dzień, a wieczorem proszą o jeszcze. Ten rodzaj ludzi. — Wiem, wiem — rzekł niecierpliwie Lingard. — Więc naturalnie poczynali sobie z bezczelnością wprost niemożliwą, kiedy statek zakotwiczył się naprzeciw naszego pomostu. Sam Willems wprowadził go na najlepsze leże. Widziałem z werandy jak stał na dziobie razem z szyprem metysem. Ta kobieta była tam również. Tuż przy nim. Podobno zabrali ją na pokład z posiadłości Lakamby, bo Willems powiedział że bez niej nie pojedzie. Szalał i wściekał się. Pewno ich zastraszył. Musiał się w to wdać Abdulla. Przyjechała sama czółnem i jak tylko znalazła się na pokładzie, upadła Willemsowi do nóg wobec całej załogi, objęła jego kolana, płakała, mówiła od rzeczy, błagała go o przebaczenie. Ciekaw jestem dlaczego? Wszyscy gadają o tem w Sambirze. Nigdy nic podobnego nie widzieli i nie słyszeli. Mówił mi o tem wszystkiem Ali, który chodzi po osadzie i przynosi mi wiadomości. Powinienem przecież wiedzieć co się dzieje — prawda? O ile mogłem zrozumieć, wszyscy ich uważają — jego i tę kobietę — za coś tajemniczego, niepojętego. Niektórzy mają ich za obłąkanych. Mieszkają oboje ze starą kobietą za kampongiem Lakamby i są otoczeni wielkim szacunkiem — a raczej lękiem. Przynajmniej on. Bardzo jest gwałtowny. Ona nie zna nikogo, nie widuje nikogo, nie chce mówić do nikogo poza nim. Nie opuszcza go nigdy ani na chwilę. Wszyscy o nich gadają. Słyszałem także inne pogłoski. Z tego co mówią, przypuszczam, że ten łajdak znudził się już Lakambie i Abdulli. Opowiadają że odjedzie na Panu Wysp, kiedy statek wyruszy stąd na południe; że będzie czemś w rodzaju agenta Abdulli. W każdym razie Willems musi statek wyprowadzić. Metys tego jeszcze nie potrafi. Lingard, który dotąd słuchał z uwagą, zaczął teraz chodzić miarowo po werandzie. Almayer zamilkł i wodził oczami za starym marynarzem, który spacerował tam i napowrót rozkołysanym krokiem jak po pokładzie, szarpiąc i kręcąc długą, białą brodę; twarz miał skłopotaną i zamyśloną. — Więc najpierw przyszedł do ciebie, co? — spytał Lingard, nie przestając chodzić. — Tak. Mówiłem panu. Przyszedł, przyszedł. Żeby wyłudzić pieniądze, towary — i czy ja wiem co. Chciał założyć handel — świnia! Kopnąłem jego kapelusz ze schodów, i wyniósł się za nim, i potem już go nie widziałem, póki się nie pokazał z Abdullą. Skądże miałem wiedzieć że on może taką szkodę wyrządzić — że wogóle może nam szkodzić. Każdą miejscową ruchawkę mogłem łatwo stłumić własnymi ludźmi przy pomocy Patalola. — Ach tak! Patalolo. On jest do niczego, co? Czy się wogóle do niego zwracałeś? — Ma się rozumieć! — wykrzyknął Almayer. — Poszedłem do niego dwunastego. To było na cztery dni przed wejściem Abdulli na rzekę. Tak, tego dnia kiedy Willems chciał mnie naciągnąć; czułem się potem trochę nieswojo. Patalolo zapewnił mię, że nie ma człowieka w Sambirze, któryby mnie nie kochał. Wyglądał mądrze jak sowa. Mówił mi żeby nie słuchać kłamstw złych ludzi z dołu rzeki. Miał na myśli tego Bulangiego, który mieszka niedaleko ujścia; to właśnie on mi przysłał wiadomość że obcy statek jest zakotwiczony na morzu; powtórzyłem to oczywiście Patalolowi. Nie chciał wierzyć. Mruczał wciąż: „Nie! Nie! Nie!“ jak stara papuga; głowa mu się trzęsła i cały był umazany sokiem z betelu. Pomyślałem odrazu że dzieje się z nim coś szczególnego. Wydał mi się jakiś taki niespokojny, jakby się chciał mnie pozbyć. No więc następnego dnia ten jednooki złoczyńca co to mieszka u Lakamby — jak mu tam — Babalaczi, zjawił się tu we własnej osobie. Przyszedł koło południa, niby przypadkiem, i stał na werandzie, gawędząc o tem i owem. Pytał kiedy się pana spodziewam i tak dalej. Potem rzekł mimochodem, że bardzo im się naprzykrzył — Babalacziemu i jego panu — okrutny biały człowiek, mój przyjaciel, który włóczy się za tą kobietą, córką Omara. Pytał mnie o radę. Był pełen szacunku i zachowywał się bardzo przyzwoicie. Powiedziałem mu że ten biały nie jest moim przyjacielem, i że najlepiej wziąć go za kark i wyrzucić. Na to odszedł wśród salaamów, zapewniając o swej przyjaźni i życzliwości swego pana. Teraz naturalnie już wiem że ten czarny djabeł przyszedł na przeszpiegi i odmówił kilku moich ludzi. W każdym razie brakowało mi trzech przy wieczornej zbiórce. To mnie zaniepokoiło. Nie śmiałem zostawić domu bez straży, pan przecież wie jaka jest moja żona. A że nie chciałem brać z sobą dziecka — godzina była późna — więc posłałem gońca do Patalola z tem że powinniśmy się naradzić, że obiegają różne pogłoski i że w osadzie jest niepokój. Wie pan jaką dostałem odpowiedź? Lingard przystanął nagle przed Almayerem, który po efektownej pauzie mówił dalej z coraz większem ożywieniem: — Przyniósł ją Ali: „Radża śle przyjazne pozdrowienie i listu nie rozumie“. To było wszystko. Ali nie mógł z niego wydobyć ani słowa więcej. Widziałem że Ali porządnie jest nastraszony. Przygotował mi hamak i kręcił się po werandzie. Przed samem odejściem wspomniał, że w posiadłości radży brama od strony rzeki jest mocno zaryglowana, a na dziedzińcu widział bardzo niewielu ludzi. Wreszcie rzekł: „W domu naszego radży jest ciemno ale niema tam snu. Tylko mrok, i strach, i zawodzenie kobiet“. Przyjemne, co? Poczułem że zimny dreszcz zbiega mi po grzbiecie. Ali wysunął się a ja stałem tu, przy tym stole, i słuchałem krzyków i bębnienia w osadzie. Hałasowali jak najęci. Było wtedy trochę po północy. Almayer przerwał znów opowiadanie i zacisnął usta, jakby nie miał już nic do powiedzenia, a Lingard stał, wpatrzony w niego, zadumany i milczący. Wielka błękitna mucha wleciała zuchwale na chłodną werandę i wpadła z głośnym brzękiem między obu mężczyzn. Lingard zamierzył się na nią kapeluszem. Mucha poleciała w bok i Almayer uchylił przed nią głowy. Potem Lingard machnął znów kapeluszem bez skutku, Almayer zaś porwał się i zaczął wywijać rękami. Mucha brzęczała rozpaczliwie; drganie maluchnych skrzydełek dźwięczało wśród spokoju wczesnego ranka, jak daleka smyczkowa orkiestra towarzysząca głuchemu, energicznemu tupaniu obu mężczyzn. Zawzięli się na natręta; to zadzierali głowy, wywijając ramionami wysoko, to znów schylali się z wściekłym rozpędem. Lecz brzęczenie zamarło nagle w cieniutkim trylu wśród otwartej przestrzeni dziedzińca, zostawiając Lingarda i Almayera twarzą w twarz w chłodnej ciszy poranka; stali obaj bezczynnie z opuszczonemi ramionami, jakby skłopotani i zniechęceni złowróżbną przegraną. — Widzicie ją! — mruknął Lingard. — A jednak uciekła. — To nieznośne — rzekł Almayer takim samym tonem. — Pełno ich na wybrzeżu. Ten dom jest źle położony... moskity... te wielkie muchy... zeszłego tygodnia jedna ugryzła Ninę... dziecko chorowało cztery dni... biedactwo... Chciałbym wiedzieć na co te paskudztwa są stworzone!.